niedziela, 29 czerwca 2014

I znów frywolitka - duuużo frywolitki

Tym razem są to dwie serwetki, choć właściwie jedną z nich można by  nazwać serwetą.
Obydwie robione na zamówienie.
Pierwsza okrągła wzór Jana Stawasza, robiona w szaleńczym tempie, nie wiem sama jak i kiedy zdołałam ją zrobić, bo czasu na nią miałam niewiele. Skończona z końcem kwietnia dopiero teraz doczekała się wpisu na blogu. Głównie dlatego, że zaraz po oddaniu jej właścicielce zabrałam się za drugą serwetę, ale o tym za chwilę...
Pierwsza serwetka wygląda tak:
 
 
 
 
 Z wzorem na drugą serwetę wiąże się zaś historia o której muszę koniecznie wspomnieć. Otóż w roku 1999 dokładnie w maju zakupiłam pierwszą w moim życiu gazetkę z serii Anna w której znajdował się przepiękny wzór na serwetkę zrobioną czółenkiem, a właściwie dwoma czółenkami.(czego wtedy jeszcze nie doczytałam). To było jak objawienie. Zakochałam się w tym wzorze a zarazem we frywolitce. Postanowiłam: koniecznie nauczyć się frywolitki !!! A ponieważ jestem osobą upartą i do tego jeszcze jak wszyscy znajomi twierdzą niesamowicie cierpliwą, to jak można się domyślić kolejnego dnia wpakowałam moją dwumiesięczną pierworodną córę w wózeczek i na spacerek, oczywiście w pobliżu pasmanterii. Mieszkam w niewielkim miasteczku w którym  w tamtym czasie były zdaje się dwa sklepy i jedna budka z pasmanterią, gdzie nikt nie słyszał o czymś czółenkiem zwanym, ale nadzieja przyszła po dojściu do bazarku. Tam pan, który między nami mówiąc , miał lekki bałaganik w  swoim maleńkim sklepiku, na moje pytanie o czółenko poprosił o dokładne opisanie tego ,,czegoś", po czym odrzekł: proszę poczekać...i zaczął po kolei przeglądać wszystkie pudełeczka. Nie pamiętam już ile trwało to poszukiwanie, ale maleństwo było cierpliwe i grzecznie czekało z mamusią i z nadzieją... I warto było czekać, bo w pewnej chwili pan wyczarował coś przypominającego pożądany przeze mnie przedmiot i zapytał : czy chodzi o to ? A jakże ! O to właśnie chodziło!!! No i w ten sposób kupiłam moje pierwsze w życiu czółenko, takie zwyczajne plastikowe, teraz już nie używane bo jest pęknięte). I jeszcze będę przez chwilę sentymentalna. Otóż pisząc ten post ma za plecami jako obserwatorkę m.in moją pierworodną, teraz  15-sto letnią pannę, która potrafi już śmigać czółenkiem... Łezka się w oku kręci, jak to w życiu się  wszystko układa. Ale wracam do czółenka. przywiozłam do domu wymarzony skarb i w wolnej chwili zabrałam się do nauki. Oj ciężko było na początku, bo do pomocy miałam tylko i wyłącznie dwie kartki ze środka gazetki, niby wszystko było jasne, ale najtrudniej było załapać jak to zrobić żeby się nitka w kółeczku dała przesuwać, czyli jednym słowem na której nitce wiązać supełki. Po jakimś czasie kiedy już złapałam podstawy i zaczęło mi coś wreszcie wychodzić okazało się, że do wykonania serwety potrzebne są 2 czółenka. Tak więc następna wyprawa na bazarek, ale niestety okazało się, że pan miał tylko jedno. Tak więc niepocieszona wróciłam do domu, ale nie tak z niczym, bo pan obiecał pamiętać o moim zamówieniu. Od czasu do czasu zaglądałam cierpliwie do sklepiku, ale niestety pojawił się problem z moim zdrowiem, operacja, potem alergia córeczki i serwetka poszła trochę w niepamięć. Ale nie na zawsze, o nie. Kiedy wszystko się poukładało przypadkiem jakoś znalazłam się na bazarku i tak jakoś zajrzałam do mojego ulubionego sklepiku i okazało się , że jest. Drugie czółenko!. Wreszcie je miałam!. Ale jak to w życiu bywa , marzenia nie zawsze się spełniają od razu. Po latach przyszedł wreszcie taki dzień kiedy już na tyle sprawnie władałam czółenkami, żeby wreszcie je zrealizować. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Mianowicie na początku tego roku dostałam zamówienie na serwetę na stolik . Miała być kwadratowa i wielkości ok 90x90 cm. Serwetka imieninowo- urodzinowa dla siostry zamawiającej. Kiedy wyrobiłam się z wcześniejszymi robótkami w długi weekend majowy wyciągnęłam z komódki Annę nr 5/1999 otworzyłam , wzięłam do ręki narzędzia, teraz już nowoczesne z wyjmowanymi szpuleczkami zakupione nie tak dawno przez internet i wzięłam się ostro do pracy. Teraz mogę to powiedzieć. Dałam radę choć czasem dopadały mnie wątpliwości...szczególnie pod koniec kiedy okazało się, że falbankę z jednej strony źle przyłączyłam i musiałam odciąć cały brzeg. Dziś serwetka została dostarczona i co najważniejsze spodobała się. Uff... Póki co obiecałam sobie, będę robić jednak troszkę mniejsze serwetki...





Tu właśnie nastąpiła niespodzianka



Na tych zdjęciach jeszcze nie końca naciągnięta


2 komentarze:

  1. Piękne serwety jestem ciekawa czy je krochmalisz:) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za miłe słowo, Serwetki krochmalę ale bardzo delikatnie i tylko po to żeby po naciągnięciu zachowały kształt

    OdpowiedzUsuń