Te słowa chyba najbardziej oddają to co wydarzyło się w ciągu kilku ostatnich dni. Bo właśnie na te pięć krótkich dni czekaliśmy cały rok, nie mając pewności czy nastąpią czy też nie. Ale jednak nasze modlitwy zostały wysłuchane i mogliśmy cała rodziną pielgrzymować już po raz czwarty na Jasną Górę. Całe szczęście nasze dzieciaczki nie zraziły się po pierwszym razie i nie straszny im ból nóg, deszcz, czy czasami pojawiające się z znienacka bąbelki. Zapytane po pierwszej pielgrzymce co wybierają na drugi rok: morze czy pielgrzymkę odpowiedziały oczywiście że idziemy do Częstochowy. Atmosfera wspólnoty i miejsca wzięły górę.
Aby wyruszyć na pielgrzymkę oczywiście trzeba się najpierw spakować i to mały wycinek tejże czynności czyli dzień poprzedzający jak się łatwo domyślić.
A następnego dnia ...wyruszmy
I śpiew od czoła jak mówi ks. Przewodnik czyli : Dwójeczka to my, to my.....
Wieczorem niestety nie udało nam się zrobić żadnych zdjęć, gdyż zaraz po rozłożenie namiotu (trochę przyśpieszonym zresztą) zaczęła się burza i nie było obiecanego wieczorku zapoznawczego. Burza była niezła i trwała przez całą prawą noc ale po afrykańskich upałach należało się tego spodziewać. Na szczęście namiot wytrwał do do rana i nie popłynęliśmy w siną dal, a nawet się wyspaliśmy. Rano było już całkiem nieźle bo nie padało więc można było wyruszyć w dalszą drogę.Jak widać choć jeszcze nie pada ale jesteśmy już przygotowani na taką ewentualność.
Niestety zgodnie z przewidywaniami i znakami na niebie tradycyjnie na odcinku ze Skórkowic dopadła nas ulewa i w porze obiadu chcąc nie chcąc musieliśmy się suszyć. Do wieczora szczęśliwie już wysuszeni doszliśmy do drugiego noclegu. Pogoda w końcu dopisała i odbył się wreszcie wieczorek zapoznawczo-pogodny. Najmłodszy oczywiście w swoim żywiole jak widać na załączonym poniżej zdjęciu
I trzeci dzień rano:
Na początku troszkę chłodno ale jak wyruszymy to się rozgrzejemy . Tak więc w drogę. Idziemy już trzeci dzień więc odczuwamy trochę nasze nóżki i mamy podejrzenia, że chyba robią nam się bąbelki. Ale co tam wieczorem dojdziemy do jednego z ulubionych noclegów naszych dzieciaków. W tym roku wyjątkowo im się podobał, bo rozbiliśmy namiot na podwórku srażackim. Było przytulnie i znalazły się dodatkowe atrakcje:żabki, które moje pociechy wypatrzą wszędzie
Żabka moro była hitem |
Prawie jak pierścionek |
W międzyczasie jeszcze kolacja, wieczorna toaleta i potwierdzenie przy tym faktu zaistnienia bąbelków. Tak więc dodaliśmy jeszcze smarowanie maścią na odciski, plasterek i można było pójść spać przy dźwiękach śpiewających świerszczy.
Widok z namiotu |
Zachód słońca |
Nieuchronnie zbliżał się dzień czwarty i zaczęła nam świtać myśl, że niedługo koniec.
Pogoda była piękna więc płaszczyki powędrowały do bagaży, a my w drogę.
Właśnie zdałam sobie sprawę, że większość zdjęć robiliśmy wieczorami, ale idąc jakoś tak nie myśleliśmy o fotografowaniu.
Tak więc teraz będzie czwarty i ostatni już niestety nocleg.
Czekoladka na wzmocnienie |
Jeszcze trochę szaleństwa na pożegnalnym wieczorku pogodnym(niestety nie zrobiliśmy zdjątek, bo aparat skupił się na motolotni latającej nad polem namiotowym)
Ci którzy niestety nie mają takiegoż stroju starają się mieć na sobie coś żółtego. Żółta dwójka zobowiązuje prawda?
Chociaż bolą nogi i przypominają się bąbelki, to radośnie idziemy do celu naszej wędrówki.
I aż szkoda,że to już koniec. Oczywiście nasze dzieciaki jeszcze przed dojściem mają plany, że za rok też pójdziemy( wcale im się nie dziwię, bo zaczynałam w podobnym wieku i wiem jak to jest, bo to był mój 15 raz). No cóż zobaczymy czy damy radę iść piąty raz całą rodziną....
Jesteśmy u celu
Trochę zazdroszczę. Przypomniały mi się moje pielgrzymki . Jakże inne od Twojej, bo dłuższe i spanie po stodołach, ale klimat ten sam. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńFajna relacja.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
www.wloczkiwarmii.pl